Berlin mnie nie oczarował. I nie tłumaczy tego fakt, że ogólnie nie przepadam za dużymi miastami, bo są takie, które od pierwszego widoku, zapachu mnie uwiodły i długo nie pozwoliły o sobie zapomnieć. Takich miast mogłabym wymienić wiele: Budapeszt, Barcelona, Lizbona, Monachium, Praga. Nawet Bukareszt, który jedni kochają, inni nienawidzą, miał dla mnie w sobie to „coś”.
Może nie ten czas. Zestresowana nieco wyjazdem, a przede wszystkim nieco zasmucona rozstaniem z mężem, może nie potrafiłam wczuć się odpowiednio w klimat miasta, choć to właśnie staraliśmy się robić, odpuszczając bieganie po muzeach i z wywieszonymi jęzorami „zaliczanie” najważniejszych atrakcji stolicy. Stwierdziliśmy, że z tego „wyrośliśmy”, że dużo ważniejsze dla nas i ciekawsze jest siąść na ławeczce w centrum miasta albo w parku i obserwować ludzi, obserwować toczącą się codzienność. Więc przyglądaliśmy się tej codzienności, wdychając zapach rozwijających się kwiatów w parku Tiergarten oraz zapach tradycyjnego niemieckiego carry wurst w centrum miasta, który mieszając się ze smogiem ulic, osiadał na naszych ubraniach na dłużej. Odwiedziliśmy ZOO i akwarium, które przez wielu zaliczane są do jednych z największych (gdzie i przez kogo dokładnie, wedle jakich statystyk? Nie wiem.) Poprzypatrywaliśmy się deskorolkarzom jeżdżącym po terenie dawnego lotniska Tempelhof, które zamieniono w park i pozachwycaliśmy się pięknymi muralami na pozostałych fragmentach Muru Berlińskiego. Zadumaliśmy się też niejednokrotnie nad historią naszą i naszych sąsiadów. Był „tradycyjny” kebab koalicji turecko-niemieckiej i niemiecki Weizen Bier, wypity w Biergarten. Nie zabrakło też „tradycyjnej”, wyjazdowej zupki chińskiej na kolację. I choć miasto nie przypadło nam specjalnie do gustu, to był to naprawdę fajny czas. Po raz kolejny potwierdziła się zasada, że „nie ważne gdzie, ważne, z kim”.
Postanowiłam nie robić listy najciekawszych, najlepszych miejsc. Tym razem żadnych „naj”. Berlin mam wrażenie, że jest już przegadany i opisany z każdej strony: co zobaczyć, gdzie zjeść, co wypić itd. Te podstawowe informacje można znaleźć na każdym blogu czy stronie internetowej traktującej o turystyce.
Chciałabym w zamian podzielić się kilkoma spostrzeżeniami. Tym, co mnie zaciekawiło oraz zaintrygowało. Było bowiem kilka rzeczy, które rzuciły nam się w oczy. Nad kilkoma długo dyskutowaliśmy. Jedne nas rozbawiały, a inne dziwiły.
1. Zacznę od stereotypów, choć jako osoba, która trochę podróżuje, powinnam się ich wystrzegać. Pierwszą kwestią, na którą zwróciłam uwagę było zachowanie kierowców na ulicy. Niemcy stereotypowo zawsze kojarzyli mi się z niemieckim „ordnungiem” i przestrzeganiem przepisów, a przede wszystkim dobrym wychowaniem. W Polsce to Niemiec pierwszy zatrzymał się przed zebrą, by przepuścić pieszego. Polak, przejeżdżał ze świstem. A tu zdziwienie. Możesz stać człowieku i stać na przejściu i jeśli nie ma świateł, to warto mieć przy sobie książkę, bo stanie może zająć nieco czasu. Trąbienie na pieszych, którzy za bardzo się ślamazarzą i nie nadążają ze zmieszczeniem się w czasie „zielonego”, jest na porządku dziennym. Wyprzedzanie na pasach, trąbienie na innych kierowców również. Gdzie ta uprzejmość i niemiecki porządek? I to zaskoczenie pieszych, gdy zatrzymywaliśmy się, by ich przepuścić!
A może to „przywilej” stolic, gdzie wszyscy się spieszą?
2. Przypadł mi do gustu sposób sprzedaży papierosów. Sama nie palę, ale czasami w jednym czy drugim dyskoncie w Polsce ktoś kupuje paczkę. Pani sprawdza i okazuje się, że nie ma przy swojej kasie takiej, którą pragnie kupujący, więc biegnie do następnej kasy i szuka tych fajek. A ludzie w kolejce czekają. W Berlinie (może nie w każdym sklepie, ale w kilku widziałam) wybiera się odpowiedni kartonik, imitujący paczkę papierosów, którą chce się posiadać, płaci się za niego, a potem wędruje się do maszyny, już poza kasami i wymienia kartonik na „śmiertelną” paczuszkę. Bez zbędnego czekania i wstrzymywania kolejki.
3. A ‘propos siedzenia na ławeczkach i wdychania atmosfery. No cóż, z tymi ławeczkami to różnie bywało. Może byliśmy w złej części parku, ale spacerując długo po Tiergarten, nie naliczyliśmy się wielu. Najwięcej zwykle stało w centralnych punktach przy pomnikach, ale tak żeby gdzieś w głównych alejkach, albo chociaż jakiejś bocznej, nad oczkiem wodnym – jedna, co kilkanaście, metrów. Były miejsca, w których w ogóle nie było. I tak chodziliśmy po tym parku, szukając czegoś do przysiądnięcia, odpoczęcia i zjedzenia kanapki. U nas ławki stoją, co krok. Czy to wynika z niemieckiej aktywności i założenia, że park jest do spacerowania, a nie do przesiadywania w nim, czy może z dowolności rozkładania się na każdym skrawku zielonej trawki w ramach własnego kocyka?
4. Berlińskie lotnisko. Wiem, że budowane jest nowe i jego otwarcie się wciąż przedłuża, ale nawet nasze gdańskie lotnisko jest w tysiąckroć lepszym stanie niż berlińskie. Wielki szarobury gmach. Zero nowoczesności, ale też zero jakiegokolwiek „ducha”. No i jeszcze brak darmowego netu 🙂 Byłam mocno zaskoczona.
5. Niedawno trafiłam na statystyki, które przedstawiały Berlin jako jedną z najtańszych stolic w Europie. I faktycznie nie mają wygórowanych cen. Oczywiście miejsca turystyczne rządzą się, jak wszędzie, swoimi prawami i to rzecz oczywista, ale nawet i w turystycznych granicach można było zjeść za całkiem przyzwoitą cenę. Nie dziwiło mnie więc, że tak wielu berlińczyków przesiaduje w knajpkach i w nich się żywi. Za około 4-5 euro już można coś przekąsić, a nawet najeść się do syta, zwłaszcza jeśli zamówi się „tradycyjnego” niemieckiego kebaba.
6. „O, zobacz! Jaka ciekawa instalacja”, rzuciłam do mojego męża, pokazując na różowe rury, biegnące wzdłuż ulicy, na długości, co najmniej kilkudziesięciu kilometrów. Znów jakiś artysta zaszalał z innowacyjnością, pomyślałam. Potem, gdy zaczęłam dostrzegać kolejne różnokolorowe instalacje, zwłaszcza w okolicy placów budowy, zrozumiałam, że to nie żadna artystyczna instalacja, mająca ubarwić miasto, a zwyczajne rury do transportu wody na budowę. A muszę przyznać, że tych placów budowy w Berlinie nie brakuje. Miałam deja’vu z Polski z czasów przygotowań do EURO.
Nie byłam w Amsterdamie. Byłam za to w Kopenhadze i Sztokholmie, i zawsze wydawało mi się, że to Dania i Szwecja rowerami stoją. Miałam wrażenie, że tylu rowerów i tylu przemieszczających się na nich, na co dzień ludzi, jeszcze nie widziałam. Starsi i młodsi. Panowie w garniturach i młode dziewczyny w powiewających sukienkach. Rodzice z dziećmi, siedzącymi na plastikowych krzesełkach, przymocowanych z przodu bądź z tyłu roweru oraz całe rodzinki, każdy na swoim dwukołowcu, rozwożące swoje pociechy do szkół i przedszkoli.
A przy tym setki, jeśli nie tysiące rowerów, stojących w każdym zakątku miasta, na niemal każdym rogu, skrzyżowaniu, przy każdym słupie, który może stanowić nie tylko oparcie dla pojazdu, ale przede wszystkim daje możliwość przymocowania go odpowiednim zapięciem i uchronieniem w ten sposób przed kradzieżą. I znów nie mogę się powołać na żadne statystyki, ale miałam wrażenie, że w Berlinie rowerów nie kradnie się, a już na pewno nie na jakąś dużą skalę. Ludzie nie kupują super pojazdów. Rower ma służyć przemieszczeniu się z punktu A do punktu B, a do tego najprostszy rower miejski w zupełności wystarcza. A jak pojazd tani, to i złodziei nie kusi.
Rowery to cecha charakterystyczna miasta. Wiele z nich stało się jego integralną częścią. Dziesiątki porzuconych, zniszczonych, odrapanych, niepełnowartościowych pojazdów, porzuconych przez właścicieli, wtopiło się w tło Berlina niekiedy stając się słupem ogłoszeniowym, innym razem dekoracją, w każdym przypadku zaś przypadku integralną częścią miasta.
Jakieś 2 lata temu byłam na krótkim wypadzie do Berlina. Sądząc po zdjęciach, trasa zwiedzania prawie identyczna z Twoją. Myślę, że to już nie jest niemieckie miasto z niemieckim ordnungiem, to stolica multi-kulti. Jestem jego fanką przede wszystkim dzięki fantastycznej komunikacji w sensie transportu miejskiego. Bilet kupiony na DB w Szczecinie służył mi również do jazy po Berlinie do końca dnia. Mogłam poruszać się skm-ką, metrem, tramwajem, autobusem na tym samym bilecie. I w tym wypadku myślę daje o sobie znać niemiecki ordnung. Oczywiście na plus. Co do rowerów, tez byłam zaskoczona ich ilością, również w Poczdamie. Ludzie przypinają je gdzie popadnie. Obowiązkowy był kebab na berlińskim dworcu, tylko „ohne Zwiebel” A i sam dworzec jest, uważam, przepiękną budowlą. Fantastyczny grzyb kolejowy. Ehhh mogłabym tam mieszkać…oczywiście w Berlinie, nie na dworcu 😉
Ja tam lubię Berlin – jest takim niezobowiązującym miastem 🙂
Fakt, sporo chamskich kierwców -to chyba domena stolic. Lotnisko Tegel -to jakiś dramat. Praktyczny brak ławek w parkach był dla mnie dużym zaskoczeniem. I podobnie jak Ciebie, jakoś mnie nie urzekło to miasto. Barcelona, Kopenhaga, Lizbona -tam chce się wracać, do Berlina jakoś niekoniecznie.
W kwietniu w Tiergarten wciąż bez zmian. Ławeczek niewiele. Nas jednak Berlin również nie oczarował. A Twój lead określił także naszą listę magicznych miejsc: Budapeszt i Lizbonę. Pozdrawiamy 🙂
Ja jestem wielkim fanem Niemiec, ale to ze względu na moją emigracyją przygodę. Berlin faktycznie nie powala na kolana, to dość specyficzne miasto, jak dla mnie takie mało niemieckie.
Odnośnie papierosów to akurat w moim NRW, nie wiem jak w innych landach, są automaty z papierosami. Wystarczy posiadać dowód niemiecki lub też kartę z bankomaty dla potwierdzenia swojej pełnoletności i papieroski lecą aż miło, oczywiście po wcześniejszym zaczerpnięciu przez maszynę gotówki z karty 😉
A widzisz Marcin, wielu jest zachwyconych Berlinem. Dla mnie też mało niemieckie i może dlatego tak mnie nie oczarowało.
A z tymi automatami papierosowymi to ciekawostka. W Japonii widziałąm automaty ze wszystkim. Z papierosami chyba jeszcze nie trafiłam. Ciekawe czy nieletni mogą jakoś oszukiwać te maszyny. Na pewno znaleźli sposób 🙂
myśle że młodzi nie mają z tym problemu w berlinie stają tez automaty do fajek gdzie wrzuca sie gotówke i bez okazania żadnego dokumentu biezre sie paczke 😉 inna kwestia to taka ze tam jest to mozliwe chyba od 16 a nie jak u nas 18 roku życia a przyzwolenie społeczne jest jeszcze bardziej łaskawe , dotyczy to również alkoholu ( z wyjątkiem wódki) szkoda ze nie opisałą pani np dzielnicy Kreuzberg szczególnie wieczorami jest tam specyficzny klimat jak dla mnie ciekawy , tak samo atmosfera wieczorna na Alexander plac jest miła choc inna niz w poprzednio wymienionej dzielnicy . Także zabytki jak Brama Brandenburska , Bundestag , Anioł , kompleks naprawdę imponujących pomników w Treptower Park , sam mur berliński tez robi wrażenie… Czytaj więcej »
europejska stolicą imprez 😉