Sygnał w telefonie rozbrzmiewał uporczywie. Nie chciał zamilknąć. A ja chciałam żeby został przerwany radosnym „halo” Reginy. Zamiast tego słyszałam głos sekretarki, nakazujący zostawienie wiadomości. Odłożyłam słuchawkę i spróbowałam ponownie. Sytuacja się powtórzyła.
– Potrzebujesz pomocy?
Za mną stanęła niewysoka, jak na Panamkę przystało, ciemnowłosa dziewczyna.
– Nie mogę się dodzwonić do znajomej. Miała na mnie czekać i nigdzie jej nie widzę – oznajmiłam nieco podenerwowanym głosem.
– Czyżbyś przyjechała do Reginy?
Wiedziałam, że w małym miasteczku wszyscy wszystkich znają i zginąć w razie czego mi nie dadzą.
– Jestem jej koleżanką. Już do niej dzwonię – odpowiedziała i zaczęła wybierać numer.
I na jej dzwonienie Regina jednak nie odpowiadała. W końcu za trzecim razem w słuchawce odezwał się męski głos. Daisy zaniemówiła i dopiero po chwili wydukała:
– Kto mówi?
Ja wiedziałam, kto mówi. Regina gościła u siebie jeszcze jedną osobę. Też z Polski. Wojtek został wysłany, by mnie poszukać i doprowadzić na miejsce.
[justified_image_grid preset=4 ids=”1656, 1665, 1667″ thumbs_spacing=0 max_rows=1]
Dom Reginy znajdował się na obrzeżach. Miasteczko było jednak tak maleńkie, że w pięć minut można było się znaleźć w Parque Central.
– No w końcu dotarłaś. Aleś miała przygody!
Moja hostka bujała się w hamaku. Przy niej, na krzesełku, siedział niewielkich rozmiarów Panamczyk. Gdy oboje się podnieśli, by mnie przywitać, nie mogła ujść mojej uwadze duża różnica wzrostu. Regina to wysoka, przystojna kobieta o blond włosach i bujnym biuście. Prawdziwa Niemka. Niskiego wzrostu mężczyzna wyglądał przy niej dość miernie. Nie mówił zbyt dobrze po angielsku, choć się starał i niewiele mogłam z tego, co mówił zrozumieć. Poczułam się jakoś dziwnie. Może to zmęczenie wzięło górę, może złość na kierowcę busa, tląca się jeszcze sprawiły, że inaczej, błędnie odbierałam pewne wrażenia. Nie poczułam się dobrze w tym miejscu. Wręcz czułam się dziwnie i w pierwszej chwili pomyślałam, że gdyby nie inny Polak, który jest tu również, zawinęłabym się stamtąd jak najszybciej. No, może nie jak najszybciej, bo byłam wykończona dziesięciogodzinna podróżą, która w pierwotnej wersji miała trwać zaledwie godzin cztery. Spędziliśmy jednak miły wieczór przy pysznej rybce i rozmowach, a potem już przy dźwiękach wiatraka, rozbijającego równomiernie przesiąknięte zaduchem powietrze, zasnęłam w swoim pokoju.
[justified_image_grid preset=4 ids=”1667, 1668″ thumbs_spacing=0 max_rows=1]
Noc była upalna. Sen do łatwych nie należał. Dzień, który poprzedniego wieczora zapowiadał się całkiem obiecująco i kolorowo, nagle z rana wyblakł.
– Coś mnie dopadło – wysyczała Regina, zwijając się z bólu na kamiennej posadzce werandy.
Ból brzucha, głowy, wymioty. A ja zaczęłam się zastanawiać nie tylko jak pomóc mojej hostce, ale też jak przepędzić pecha, który najwyraźniej towarzyszył mi w tej podróży, nie zważając na to, że wolę podróżować sama. Kombinowałam więc jak się pozbyć natręta.
W Gualaca nie było nic. Tak mi się przynajmniej wydawało. Całe miasteczko można było obejść w pół godziny, wliczając w to kilkuminutowe zbieranie mango. Co tu robić, kombinowałam.
– Ja chyba się zbiorę i pojadę do Boquete – powiedziałam delikatnie, nie chcąc urazić kobiety. – Ty się źle czujesz, więc nie ma sensu bym ci siedziała na głowie.
Czułam, że lepiej będzie się zbierać i coś działać. I tak na wyjątkowo długo utkwiłam w stolicy i nie chciałam już więcej zatrzymywać się w miejscu, w którym nie czułam się dobrze.
– Nie jedź! Pójdziemy po południu nad rzekę, a jutro na pewno poczuję się lepiej to pojedziemy na wycieczkę – przekonywała. – Zobaczysz, rzeka jest super. Płynie przez kanion i wygląda to bajecznie.
Dałam się namówić, przekonując samą siebie, że zawsze warto dawać drugą szansę i osobom i miejscom.
Z Reginą coraz więcej rozmawiałam i mimo różnicy wieku okazało się, że bardzo wiele nas łączy. Pierwsze wrażenie, z którym nie do końca umiałam sobie poradzić, okazało się mylne. Wraz z jej chłopakiem Heike zwiedzaliśmy Boquete, maszerowaliśmy przez dżunglę, a w sobotę Wielkanocną wybraliśmy się na walki kogutów. Zajrzałam z nią w miejsce, w które sama zajrzeć bym się raczej nie odważyła, biorąc pod uwagę, że jestem kobietą i to w dodatku białą.
– Mam ochotę na piwo. Co ty na to? – Zapytała Regina, gdy przejeżdżałyśmy przez małą wioskę, niedaleko jej przyszłego miejsca pracy.
– Czemu nie. Tylko nie bardzo jest gdzie tu pójść. – Zauważyłam, przyglądając się mijanym domostwom, jednemu sklepikowi i barowi, który bardziej przypominał nasze bary piwne niż knajpkę, do której można wejść od tak z ulicy.
[justified_image_grid preset=4 ids=”1661, 1662″ thumbs_spacing=0 max_rows=1]
Mi te miejsca, odgrodzone specjalnym opłotkiem, ścianką czy murem tak, by nie można zajrzeć do nich z ulicy, wyglądały, co najmniej podejrzanie. Czasami widziałam wylewających się zza tego murka zataczających się panów. Wydawało mi się wówczas, że pochwyciłam sens tego murka – stanowił oparcie dla zmęczonych kilku lub kilkunastogodzinnym imprezowaniem. Jeszcze w Gwatemali czasem widziałam w takich miejscach kobiety, a raczej to, co z ich kobiecości pozostało. Tak poza tym panie raczej rzadko w takie miejsca zaglądały.
– Ty naprawdę chcesz tam iść? – zapytałam z lekkim niedowierzaniem.
Sama zawsze byłam ciekawa jak jest w środku, ale sądziłam, że to raczej miejsca dla mężczyzn i kobiety nie mają tam prawa wstępu i zwłaszcza jako biała i blondwłosa wolałam się nie zanurzać w takie miejsca, obawiając się zbyt silnego skupiania uwagi.
– Oczywiście, że tak. A, co? Nie wolno nam? – odpowiedziała buńczucznie Regina.
Drzwi samochodu zatrzasnęły się za nami i przekroczyłyśmy próg męskiego świata. Powiedzieć, że wszystkie oczy zwróciły się ku nam, to mało. Mężczyźni osłupieli. Stali przy stole bilardowym i wpatrywali się w nas z niedowierzaniem. Minęłyśmy stół do bilarda, kłaniając się towarzystwu i weszłyśmy do części, w której znajdowało się coś na kształt baru. Już po kilku minutach miejsce, które w moich domysłach urastało do rangi zakazanego dla kobiet świata, okazało się najzwyklejszym w świecie miejskim barem. Za ladą stała starsza kobieta. Wcale nie obdarzyła nas pogardliwym spojrzeniem, którego się spodziewałam, a z uśmiechem podała na po butelce miejscowego piwa, z zaciekawieniem wypytując skąd jesteśmy i jak podoba się nam w Panamie. Gdy wyszłyśmy na zewnątrz, do ogrodzonego pomieszczenia, w którym stał stół bilardowy, w tempie ekspresowym jeden z mężczyzn sprzątał stolik, inny podawał krzesła. Pełna kultura. Prawdziwi dżentelmeni. Nikt się nam nie narzucał, nie przeszkadzał, choć nasza obecność tam mocno zaburzała ichnią codzienność.
– Ale maja radochę chłopaki, co? – Zaśmiała się psotnie moja towarzyszka.
Lubiła zwracać na siebie uwagę, stwierdzając, że jest kobietą i oznaki zainteresowania płci przeciwnej pozwalają jej czuć się wciąż piękną kobietą. Nie do końca podzielałam jej opinię. Zainteresowanie mężczyzn macho z krajów Ameryki Środkowej niczego nie dowodziło. Oni tak naprawdę, jak już wspominała kiedyś Regina, nie odróżniają kompletnie białych kobiet. Dla nich synonimem piękna jest turystka o jasnej skórze, najlepiej jeszcze z jasnymi oczami i włosami. To wystarczy by być dla nich piękną. Mnie osobiście takie „zainteresowanie” nie tylko nie pochlebiało, ale irytowało. Ciągłe zaczepki, gwizdy, syczenia, pstrykania „hajbejbowania”(mężczyźni często wołają za turystkami „hi bejbe”), wgapiania się, mimo prób ignorowania, doprowadzały zwykle do białej gorączki.
– A czegóż ty się spodziewałaś w tych krajach? Dobrze wiedziałaś, że tak jest – zripostował Szanowny Małżonek, gdy skarżyłam się, że już nie mogę tego wytrzymać.
I miał rację, choć spodziewałam się, że w Panamie będzie jednak nieco inaczej niż w Gwatemali, Hondurasie czy Salwadorze.
***
Zamiast wyjechać po jednym dniu od Reginy, zostałam u niej przez dni prawie dziesięć. Pierwsze sześć dni spędziłam w Gualace, w której okazało się, że wcale tak mało się nie dzieje. To tu spotkałam i poznałam niesamowite kobiety, walczące o prawa innych, pomagające tym najbardziej potrzebującym, artystki, matki samotnie wychowujące dzieci. Wraz z jedną z nich – Leticią wędrowałam po górskich wioskach, zaglądając do poukrywanych wśród zielonych wzgórz gospodarstw, pytając ich mieszkańców o potrzeby i próbując tym potrzebom zadośćuczynić.
[justified_image_grid preset=4 ids=”1664, 1663″ thumbs_spacing=0 max_rows=1]
Gualaca okazała się fantastycznym miejscem. Tam bowiem, gdzie jest wielu turystów, dotarcie do miejscowych jest znacznie trudniejsze. Tu zadzierzgnęłam znajomości i wraz z Daisy uczestniczyłam w mistrzostwach w piłce nożnej w prowincji Chiriqui, wzbudzając większe zainteresowanie swoją osobą niż gole drużyn goszczących.
[justified_image_grid preset=4 ids=”1659, 1654″ thumbs_spacing=0 max_rows=1]
Warto zobaczyć miejsca popularne, ale to, co najpiękniejsze i najwartościowsze często odnajduje się dopiero gdzieś na obrzeżach. Właśnie t zrozumiałam. I dla takich miejsc, takich jak Gualaca, dla ludzi w nich mieszkających warto właśnie podróżować. Kolejna piękna plaża czy zabytkowy budynek niewiele powiedzą nam o kraju, o tym jak się w nim żyje, za to ludzie tak.