Turkmenistan to bardzo zamknięty kraj. Rocznie odwiedza go tylko kilka tysięcy turystów. Wielu jedzie tam po to, aby zobaczyć Wrota Piekieł, znajdujące się niedaleko wioski Derweze na pustyni Kara-kum.
Pięć miesięcy wcześniej
– Do Iranu?!!! Ale tam jest tak niebezpiecznie! – Głos mojej mamy załamywał się. – Już wolałam jak sama jeździłaś po tej całej Ameryce Środkowej…
– Ale w Iranie jest super bezpiecznie – przekonywałam. – Wiele z moich koleżanek uważa, że to najbezpieczniejszy kraj dla podróżujących samotnie kobiet. A ja nie będę sama, tylko z czterema innymi osobami.
Mama westchnęła. Wiedziała, że i tak nie ma wpływu na moje decyzje. – W sumie lepiej może, że do tego Iranu jedziesz niż do Turkmenistanu – Dała za wygraną. – Widziałam ostatnio zdjęcia z tzw. Wrót Piekieł. Nie chciałabym, żebyś przypadkiem do nich wpadła.
Uśmiechnęłam się. Po pierwsze, dlatego że moja mama zawsze wymyśla niestworzone historie, które mogą mi się przydarzyć, a po drugie, dlatego że…
– Wiesz, mamo… jakby ci to powiedzieć… tak się składa, że…hmm… Turkmenistan i Wrota Piekieł też mamy w planach.
Miesiąc wcześniej
– Myślisz, że damy radę? Że dojedziemy?
Wiedziałam, że Kamili też bardzo zależało na dotarciu do Wrót Piekieł. Między innymi, dlatego pierwotny plan, według którego mieliśmy pedałować tylko przez Iran, rozrósł się na Turkmenistan, choć jeszcze na dwa tygodnie przed wyjazdem w ogóle nie wiedzieliśmy czy uda się nam do niego wjechać. Niewielu turystów dostaje wizy, choć pewnie i niewielu się o nie stara. Mało bowiem o tym kraju wiadomo. Turkmenistan uznawany jest za jeden z najbardziej zamkniętych dla turystów krajów. Rocznie odwiedza go tylko około 7000 osób.
Nam się jednak udało. Wprawdzie przyznane wizy były jedynie tranzytowymi, na marne pięć dni, ale darowanemu…sami wiecie co. Dobre i pięć dni. W tym czasie musieliśmy przejechać na rowerze prawie 200 km dzielące nas od granicy z miasteczkiem Mary, w którym mieliśmy przekazać rowery i pałeczkę sztafetową szóstemu etapowi, znaleźć transport do Derweze, pokonać prawie tysiąc kilometrów, w większości przez pustynie, dotrzeć do Wrót Piekieł i wrócić do stolicy, by zdążyć wylecieć z kraju nim minie nam ważność wizy.
– Będzie wyścig z czasem. Ale damy radę.
Wiedziałam, że skoro Kamila tak mówi, to tak właśnie będzie.
Miesiąc później
Kierowca znalazł się dość szybko. Pertraktacje finansowe trwały jednak długo. Właściwie miałam wrażenie, że w Mary nie ma żadnego innego zawodu, tylko taksówkarze. W okolicach dworca kolejowego i autobusowego stały dziesiątki samochodów różnych marek, mniejsze i większe, których właściciele nie dawali spokojnie przejść, oferując swoje niezawodne usługi. Nasz kierowca pochodził z Aszchabadu. Przywiózł uczestników V etapu i zgodził się nam pomóc, oczywiście za godziwą zapłatę. Nie mieliśmy wyjścia. Do końca wizy zostały nam dwa dni i tysiąc kilometrów do pokonania. Nie wiedzieliśmy, jakie drogi na nas czekają. Można bowiem pokonać tysiąc kilometrów w kilka godzin, a można i w kilka dni. Wszystko zależy od nawierzchni. Po drogach turkmeńskich wiele się nie spodziewaliśmy albo raczej spodziewaliśmy się wszystkiego, oprócz tego, że będzie to gładki lśniący asfalt. Mieliśmy już doświadczenie w tym temacie. Pokonywaliśmy rowerem drogi, które czasami na wielokilometrowych odcinkach wyglądały jakby zostały niedawno zbombardowane. Żartowaliśmy, że gdy ktoś z nas wjeżdżał w taką dziurę, to na chwilę traciliśmy go z oczu. Trasa do stolicy, a potem do Derweze na mapie oznaczona została czerwoną kreską, czyli jako główna droga. Zwykle, gdy widzimy na mapie takie oznaczenie to wiemy, że jak nic czeka nas asfalt, droga ekspresowa czy autostrada. Tylko, że w tych regionach, wcześniej w Iranie czy tu w Turkmenistanie wiedzieliśmy, że mapa sobie, a rzeczywistość sobie.
Godzina przed
Słońce na pustyni zachodziło jakby szybciej. Do wioski Derweze dotarliśmy już o zachodzie. Na horyzoncie, gdzieś w oddali, na środku pustyni Kara-kum dostrzegałam łunę. To tam, na pewno tam są wrota. Ale tam trzeba już jechać samochodem 4×4, bo tam piasek i wydmy. Zwykły samochód nie da rady. Trzeba było znaleźć nowego kierowcę, a takich, którzy posiadaliby samochód terenowy, w Derweze doliczyć się można było sztuk jeden. Według informacji od miejscowych dawniej było ich więcej, ale przeniesiono wioskę nieco dalej i sporo osób rozjechało się w różnych kierunkach. Został więc tylko jeden pastuszek (tak, pastuszek, który posiada samochód terenowy 4×4, czaicie to?), który dysponuje samochodem terenowym i może za odpowiednią sumę zabrać nas do wrót. Cena była nienegecjowalna, ale po raz kolejny wyjścia nie było. Gonił nas czas. Gdybyśmy dotarli jeszcze za dnia, można byłoby pójść na piechotę, ale teraz, po ciemku… Wsiedliśmy do terenówki.
Godzina Zero
Serce biło mi mocniej. Wiedziałam, że to głupie, bo przecież czym tu się emocjonować, przecież Wrota Piekieł to tak naprawdę zwykła wielka dziura w ziemi (o średnicy70 metrów i głębokości około 25 metrów), która płonie od 44 lat i to jeszcze w wyniku głupoty ludzkiej. Ale nie potrafiłam nic na to poradzić. Czekałam na ten dzień bardzo długo. To była moja wisienka na torcie i od momentu, gdy dowiedziałam się, że jedziemy do Turkmenistanu, Wrota Piekieł stały się dla mnie głównym celem wyjazdu. Teraz byłam już tak blisko.
Szłam w stronę „krateru” jak zahipnotyzowana, przyciągana blaskiem płomieni, mieniących się całą paletą czerwonych i pomarańczowych odcieni. Wokół było czarno. Musiałam patrzeć pod nogi, żeby się nie potknąć i nie przewrócić, ale płomienie oślepiały mnie i gdy spoglądałam pod nogi, nie byłam przez dłuższą chwilę w stanie dojrzeć czegokolwiek innego. Oczy raz oślepiane żarem, potrzebowały kilku chwil, by na nowo przyzwyczaić się do ciemności. Podeszłam do krateru. Podmuch ciepła był gwałtowny. Ścisnęło mnie w gardle. Z wrażenia, ze wzruszenia. Byłam w miejscu, o którego odwiedzeniu długo marzyłam. W takich chwilach zawsze się wzruszam.
Turkmenistan to kraj, który żyje ze złóż gazu i dzięki nim może budować pałace, ramy okienne i dachy pokrywać złotem, a także stawiać przedziwne konstrukcje, które nie wiadomo czy mają zachwycać, czy też przerażać (tak jest w stolicy kraju-Aszchabadzie). Gaz jest niemal wszędzie, ale w 1971 roku właśnie w Derweze znaleziono bogate jego złoża. W trakcie odwiertów, podłoże na którym stała wiertnia, zapadło się (ponoć w wyniku gwałtownej zmiany ciśnienia złożowego) i stworzyło krater. Gaz zaczął się ulatniać, a przestraszeni sowieccy inżynierowie postanowili temu zaradzić. Wpadli na pomysł pozbycia się gazu, przez podpalenie go. Byli przekonani, że po kilku dniach po gazie nie będzie śladu, a po ich wpadce zostanie jedynie wielka dziura. Minęły jednak 44 lata, a krater wciąż płonie. Pewnie w końcu przestanie. Cieszę się jednak, że udało mi się tam dotrzeć nim to się stanie.
Na zdjęciach wygląda jak lawa, a to ogień! Jak to jest, że przez 44 lata to jeszcze nie zgasło? Co jest we wnętrzu tego „krateru”, że ciągle się pali?
Justyna pisałam, że podpalili gaz. Myśleli, że wypali się po kilku dniach, a to ciągle płonie 🙂 I fakt, wygląda jak lawa, dlatego tak mi się podoba to miejsce, bo przypomina nieco wulkan.
Kurcze, rzeczywiście, teraz widzę. Musiało mi to zdanie gdzieś umknąć. To chyba znak, że pora wypić kolejną kawę i w końcu się obudzić 🙂
gdzie diabeł nie może… 😛
Ich każdy ogień cieszy. A mi się wydaje, że Azerbejdżan bardziej 😛 miejscem kultowym dla nich
Zaratustrianizmie się cieszą z tego wpisu 🙂
Mam nadzieję, że też mi się tam uda kiedyś dotrzeć.
O Wrotach Piekieł po raz pierwszy dowiedziałam się dzięki… błądzeniu po mapach google 😉 ekstra musi to wyglądać na żywo!
Dziękuję za ten wpis no i przede wszystkim za wideo. Zajrzałam do środka. No i teraz trzeba będzie na żywo… 😉
Anitka…bez ogródek…zarąbiste!!!! Piękne miejsce..wiele o nim słyszałam i oglądałam. Ale śledząc Ciebie to człowiek choć troszkę czuje,że tam jest.. dziękuję :-*
ale zazdroszczę! To jedno z moich marzeń 🙂 – mam nadzieję, że jeszcze się trochę popali….
Fantastyczne. Pierwszy raz słyszę o tym miejscu. W sierpniu lecę do Kazachstanu, może uda się dotrzeć…
Moje wielkie marzenie..
Pierwszy raz słyszę o tym miejscu i jestem pod ogromnym wrażeniem. Mam jeszcze miliony miejsc do zwiedzenia, ale być może wpiszę i to na swoją listę – choć nie sądzę, że uda mi się zrealizować to marzenie…
Trzeba mieć marzenia i je realizować. Na pewno kiedyś CI się uda. Trzymam kciuki
7000 turystów… ale wliczając w to rosyjskich? Nieprawdopodobne się wydaje.
Agnieszka no takie statystyki podaje się. Ale wiesz jak to ze statystykami jest =D Może nie wliczają w te statystyki tych obcokrajowców, którzy dostają wizy tranzytowe, bo zgodnie z nimi nie mamy możliwości i prawa nic zwiedzać. Natomiast faktycznie jest to bardzo zamknięty kraj i tych turystów jest niewielu.
Nareszcie pojawia się video 🙂 Świetnie …
No wlasnie przez te cholerne koszta i wspanialych „goscinnych” Turkmenow nie udalo mi sie dotrzec do wrot piekiel… zazdrosc z mojej stronyt jest olbrzymia, tym bardziej ze bylem na pustyni kara kum i to calkiem nie daleko juz… :(((
Tak wiec szczerze gratuluje…
TO Turkmeni też tacy gościnni jak Irańczycy? Nam się tego nie udało zaznać, bo pierwsze dwa dni jechaliśmy właściwie przez pustynię, a potem już wyścig z czasem był. Gdyby nie ograniczenia wizy to można byłoby do Wrót dostać się dużo taniej.
No właśnie calkowita odwrotnosc gościnności brak, kłody pod nogi i tylko diengi…
W sumie potem zauważyłam, że „gościnność” napisałeś w cudzysłowie =D
Piękne zdjęcia!
Też nie znałam tego miejsca, ale dziś dopisuję do mojej listy marzeń 🙂
To życzę, by to marzenie tak szybko się spełniło jak mi.
Czytałem o tym i po kilku latach znowu mi się przypomniało to miejsce…trzeba będzie je kiedyś odwiedzić w końcu 🙂
Koniecznie. Polecam 🙂
Witam serdecznie. Już od pewnego czasu mieszkam w tym kraju. Jeśli chodzi o turystykę to szczerze powiedziawszy dziwi mnie wogóle sam fakt, iż ktokolwiek mówi o turystyce tam ;))) to niesamowite. W ciągu swojego kilkuletniego pobytu widziałem może grupkę w sumie ok 10 turystów. Jeśli ktoś nie ma co robić z dolarami (dużą ilością, bo stawki dla obcokrajowców są zupełnie inne niż dla miejscowych) i poszukuje survivalowej przygody ( z licznymi niespodziankami – niczego nie można być pewnym). Jeszcze wspomnę o opłatach – tak żeby mieć obeznanie w rzeczywistości – np bilet do jednego z muzeów kosztuje dla miejscowego 4 manaty (to proporcjonalnie do 4 zł) a dla obcokrajowca (turysty) ten sam bilet 40 … $ :))) Sumując – jeśli czujesz, że spełniasz powyższe kryteria to miejsce w sam raz dla Ciebie… Czytaj więcej »
Dlatego my mieliśmy wizy tranzytowe. Krótkie, bo na zaledwie 5 dni, ale one nie wymagają wykupywania bajońsko drogich wycieczek. Rozbieżność w cenach dla miejscowych i turystów jest wszędzie. W Kostaryce spotkałam się z podobnym rozstrzałem cen. Całe szczęście mnie nie interesują specjalnie muzea lecz natura 🙂 A turystów nie widać, bo kraj nie potrzebuje żyć z turystyki skoro ma tyle gazu, więc turystów niechętnie wpuszcza. Musieliśmy nieźle się namęczyć, żey te pięciodniowe wizy w końcu dostać.
Na czym polegało to namęczenie ?
Dobrze, że z ludzkich błędów czasem coś pięknego w przyrodzie może powstać. Nie słyszałam jeszcze o tym miejscu, więc teraz liczę, że wytrzyma do tego dnia, kiedy zawitam do Turkmenistanu 🙂